Na przełomie lat 90-tych filmy z gatunku akcji miały największą popularność. W pewnym momencie zaczęto eksperymentować i modnym stało się mieszanie tego gatunku z science fiction. Przynosiło to spore dochody wytwórniom filmowym, za przykłady największych sukcesów można podać “Terminatora” (1984), czy chociażby “RoboCopa” (1987). Zresztą oba te tytuły doczekały się również kasowych kontynuacji. Z pewnością był to mocny bodziec do rozmyślań nad nie jednym tekstem dla wielu scenopisarzy. W 1991 roku Roland Emmerich, reżyser ze Stuttgartu i Christopher Leitch wymyślili własną historię, której roboczy tytuł brzmiał “Kryształowi Rycerze” (“Crystal Knights”).
Do napisania scenariusza na podstawie pomysłu został wyznaczony Dean Devlin, dla którego był to debiut. Tytuł z czasem został przemianowany na “Uniwersalny Żołnierz” (“Universal Soldier”) i trzeba przyznać, że był to dobry pomysł. Robocza nazwa brzmiała dość zabawnie i byłaby niewypałem. Finalnie za stołkiem reżyserskim zasiadł Emmerich, chociaż rozważano też kandydaturę Andrew Davisa (“Nico: Ponad Prawem”, 1988). Wszystko zaczęło się tak jak powinno, ale nie obyło się bez problemów z budżetem. Film kosztował $23 miliony i producenci musieli się sporo narobić, żeby zebrać tą kasę, na całe szczęście – wierzyli w powodzenie projektu.
Jean-Claude Van Damme i Dolph Lundgren.
Nie ma się co dziwić, w końcu do roli głównej został zaangażowany ekranowy mistrz sztuk walki, którego pokochała widownia na całym świecie. Mowa oczywiście o Jean-Claude Van Damme, który przyjechał na plan od razu po premierze “Podwójnego Uderzenia” w sierpniu 1991 roku. Do roli jego socjopatycznego przeciwnika został zaangażowany inny karateka na fali wznoszącej. Mowa oczywiście o Dolphie Lundgrenie, który dojechał do ekipy tuż przed premierą “Starcia w Japońskiej Dzielnicy” (1991), w której wystąpił z Brandonem Lee. Prawie wszystkie ujęcia były strzelane w Arizonie.
Luc Deveraux i Andrew Scott to przywróceni do życia i genetycznie ulepszeni żołnierze, którzy prowadzą między sobą walkę. W jednym z nich zostały resztki człowieczeństwa i urywki wspomnień. Są oni efektem tajnego rządowego projektu, który miał na celu stworzenie żołnierzy doskonałych z tych, którzy zginęli podczas wojny w Wietnamie.
Spina na czerwonym dywanie.
Oczywiście nie trzeba tutaj zdradzać więcej szczegółów, ponieważ wierzę, że doskonale znacie “Uniwersalnego Żołnierza” i wiecie jak ważny jest to tytuł dla Van Damme’a i Lundgrena. Wspólna praca na planie zapoczątkowała ich przyjaźń, która trwa do tej pory. Chociaż trzeba przyznać, że Panowie nieźle “zagrali” na czerwonym dywanie w Cannes (1992). Doszło tam do wymiany słów i lekkiego odepchnięcia, które oczywiście miało na celu wypromować tytuł. Skutecznie, ponieważ fani oglądający w telewizji zadrę pomiędzy aktorami z wielką chęcią udali się do kina, żeby sprawdzić kto komu spuścił manto.
Nie byłbym sobą jakbym Wam nie zdradził kilku ciekawostek obsadowych, a jest ich przy tym projekcie kilka. Przede wszystkim chodzi o UniSol’s. Jednego z żołnierzy gra Ralf Moeller (“Cyborg“, 1989). To jednak nie jedyny “uniwersalny”. Mamy tutaj Simona Rhee (“Najlepsi z Najlepszych“, 1989) – świetnego mistrza taekwondo, Tommy Listera (“Najemnicy“, 1994), czy Erica Norris (syna legendarnego Chuck’a Norrisa). To jednak nie wszystko, ponieważ w jednej z ról możemy zobaczyć również Michaela Jai White’a, który w znacznie większej pojawił się w sequelu – “Uniwersalny Żołnierz: Powrót” (1999).
Krytycy marudzą, a film staje się klasykiem.
Krytycy nie szczędzili porównań do “Terminatora”, czy “RoboCopa” nazywając “Uniwersalnego Żołnierza” ich klonem. Jednak co z tego skoro produkcja obroniła się sama, bo pod prawie każdym względem była bardzo solidna. Dzięki temu dorobiła się wielu kontynuacji. Zadbano tutaj o doskonałe sceny akcji, a zwłaszcza choreografię finałowej walki w strugach deszczu. Van Damme i Lundgren sprawdzili się w swoich rolach zdecydowanie. Nie zabrakło humoru i igrania Van Damme’a z Ally Walker, która wcieliła się w postać dziennikarki Veroniki Roberts. To oczywiście było puszczone oczko ze strony scenarzystów w kierunku kobiet. Chciano, żeby Panie też się dobrze bawiły podczas seansu. Montaż pierwsza liga, muzyka też. Chociaż wykorzystanie muzy z “Terminatora 2” do trailera nie uważam za najlepsze, ale marketingowo zagrało. Film na siebie zarobił, ale bez fajerwerków. Tak jak wiele innych szczególnie został doceniony z czasem i głównie w Europie.
Uważam, że to jeden z najlepszych filmów z JCVD, a zdecydowanie najlepszy jeżeli chodzi o ich wspólne projekty. Jest to obowiązkowa pozycja dla każdego fana Kina Akcji. Zdecydowanie będziecie się dobrze bawić podczas seansu. Pierwszoligowa produkcja, która nic nie straciła przez te prawie 30 lat. Takie tytuły się ceni, więc nie czekajcie za długo.
Ocena: 9/10