31 lipca podczas gali Premier Boxing Champions doszło do pojedynku pomiędzy nadzieją polskiej wagi ciężkiej – Adamem Kownackim, a tureckim twardzielem Ali Demirezenem. Był to poważny sprawdzian dla polskiego zawodnika, który wracał po dwóch porażkach z rąk “Nordyckiego Koszmaru”. Pytanie brzmiało, czy “Babyface” już się przebudził i wrócił do czasów, w których siekał bomby jedna za drugą – skutecznie.
Mocny początek Adama, ale werdykt uczciwy.
Początek walki był obiecujący. Kownacki ruszył jak dzika bestia głodna boksu i przez pierwsze dwie rundy bombardował zagubionego w akcji Demirezena. Facet nie wiedział gdzie jest, myślał, że dostanie na garnek, a Kownacki tłukł go po schabach jak “Rocky” w zamrożone mięsiwo. Niestety od trzeciej rundy aktywność polskiego pięściarza zmalała, a Ali zaczął nabierać wiatru w żagle. Pojedynek stał się wyrównany, a bomby Kownackiego nie robiły wrażenia.
Łapy w rękawicach spuchły mu od obijania Turka, ale bez efektów. Twardziel z jedną porażką punktową na koncie nie dał się powalić, ani nawet naruszyć, za to jego ciosy powodowały, że głowa Adama odskakiwała. Wyglądało to bardziej widowiskowo niż ciosy na dół naszego zawodnika. Finał finałem minimalną różnicą punktową wygrał Demirezen. Wynik dokładny i uczciwy jak strzał na wątrobę. Za to szacun, ale mi jako kibicowi jest trochę przykro. Jestem jednak przekonany, że to nie koniec Kownackiego. Pora zacząć podejmować dobre decyzje i odbudować się przede wszystkim psychicznie na słabszych przeciwnikach, wrócić na drogę czołgu, który niszczy przeciwników jak maszyna.