Idąc tropem klasycznych produkcji i ich kontynuacji, postanowiłem zabrać się za trzecią część “Kickboxera” (1989). W przypadku oryginału, wszyscy wiedzą, że to sztos i nie trzeba nikomu nic tłumaczyć, wielu uważa go za najlepszy film z Jean-Claude Van Damme. Druga część ma się podobnie, według mnie jest zrealizowana na wysokim poziomie i również należy do tytułów lepszych w gatunku “martial arts”. Tendencja spadkowa zaczyna się z kolejnym sequelem, który był realizowany w Brazylii, a dokładniej w Rio de Janeiro. Na pierwszy rzut oka widać z pewnością przypadkowe podobieństwo do serii “Najlepsi z Najlepszych” (1989), która również po “dwójce” zeszła o dwa poziomy niżej. Bez względu na… nazwijmy to – gorszą jakość, produkcja jest na tyle ciekawa, że można ją oglądać wiele razy i się nie nudzi. Trzyma poziom, a nawet wyróżnia się wśród naprawdę wielu gniotów “karate” z początku lat 90-tych.
David Sloan leci do Rio De Janeiro.
David Sloan (Sasha Mitchell), brat Kurta i Erica leci do Brazylii na pokazowe walki kickboxingu. Wraz z nim w podróż wybiera się mentor i trener Xian (Dennis Chan). Panom przyjdzie się zmierzyć z brutalnym zawodnikiem – Martinem (Ian Jacklin), ale nie tylko. Staną w obronie dzieciaków z Rio de Janeiro mierząc się ze skurwielami, którzy handlują młodymi kobietami. Scenariusz wymyślił Dennis A. Pratt, który nie miał absolutnie nic wspólnego z poprzednimi częściami. Za reżyserię produkcji wziął się Rick King, który również pojawił się nie wiadomo skąd. Gość wcześniej zrealizował “Czas Zabijania” (1987). Na całe szczęście w obsadzie mamy głównych bohaterów z poprzedniej części, z czego jeden z nich – Dennis Chan łączy je w całość.
Jak widać gołym okiem firma produkcyjna Kings Road Entertainment postanowiła całkowicie odświeżyć koncept serii. Stąd zatrudniono nowego scenarzystę i reżysera. Pytanie moje jednak brzmi – po co? Skoro reżyser Albert Pyun spisał się świetnie przy filmie “Kickboxer 2: Godzina Zemsty” (1991)… było go już trzymać. Podobnie ma się sprawa z bardzo utalentowany David’em S. Goyerem, który napisał tekst dwójki. Podejrzewam jednak, że wyszłoby to za drogo. A to błąd. Czasami nie warto oszczędzać. No, ale z drugiej strony jak ktoś kalkuluje na zasadzie – tym nie zapłacimy, to będziemy mieć hajs, żeby zrealizować zdjęcia w Brazylii i przy okazji mieć wakajdy… cóż, bywa i tak. Oczywiście żartuję, ale z pewnością Ameryka Południowa to spory wydatek dla producentów, a egzotyka może się spodobać widzom. Przeszła Tajlandia, to i przejdzie Jezus z Rio.
Sztuki walki i akcja ratunkowa z gnatami.
I faktycznie, nowe plenery to dla serii ciekawy “refresh”. Natomiast wyczyn jak z “Najlepsi z Najlepszych 3” (1995) już nie. Pewnie zastanawiacie się co mam na myśli? Producenci chcąc iść do przodu postanowili przekształcić gatunek produkcji z typowego filmu sztuk walki na akcję. Wybaczcie mi z całego serca, ale oglądanie jak Xian i David latają z gnatami odbijając dziewczyny jest… dość zabawne. Ci dwaj nie pasują na superbohaterów i odczuwam ubolewanie, że to poszło w tym kierunku. Czasami producenci wiedzą lepiej, ale w tym przypadku tak się zabija fajną historię.
“Kickboxer 3: Sztuka Walki” to tak czy siak całkiem niezły film. Ogląda się go przyjemnie. W jedną z ról wcielił się Ian Jacklin, mistrz świata w kickboxingu, który robi z siebie niezłego świrusa i dodaje pikanterii. W jednej ze scen David ma na sobie koszulę, która oddaje hołd mistrzowi jakim był, jest i będzie Benny “The Jet” Urquidez. To takie miłe akcenty, do tego mamy sceny treningu i Xiana. Niestety wątek sensacyjny jest pójściem o krok za daleko. Można to było rozwiązać na wiele innych sposobów. Sekwencje walk są wystarczająco dobre jak i ich montaż.
Sasha Mitchell i Dennis Chan to fajny duet i nawet w “trójeczce” daje radę. Jak leci w TV to można śmiało się zatrzymać i obejrzeć. Seans jest przyjemny. Nie jest to jednak to samo co dwie pierwsze części. Dla fanów serii jest to naturalnie pozycja obowiązkowa.
Ocena: 7/10