W 2016 roku powstał remake kultowego filmu o tytule “Kickboxer“, który okazał się być zwyczajnie produkcją niedorastającą do pięt oryginałowi. Rok później otrzymaliśmy akcyjniaka “Bałkańska Vendetta” (2017), o którym lepiej szybko zapomnieć. Niestety, ale następnie Jean-Claude Van Damme postanowił wziąć udział w sequelu “Kickboxer: Odwet” (2018). Te trzy szmiry najlepiej byłoby wymazać z jego filmografii, ponieważ to pieprzona parodia jednej z największych gwiazd gatunku. Na ratunek przyszedł kolejny film o mrocznym tytule “W Otchłani”. Czekałem jak każdy fan z nadzieją, że będzie to coś przynajmniej średniego. Dostałem gówno zawinięte w sreberko.
Obsada znalazła się “W Otchłani” mułu.
“W Otchłani”, tak brzmi Polski tytuł. Pamiętam, że gdy pisałem pierwsze newsy o nowej kolaboracji Van Damme’a z Dolphem Lundgrenem to czułem dreszczyk emocji. Pewnie jak większość z Was mam w pamięci rewelacyjnego “Uniwersalnego Żołnierza” (1992). Niestety z sentymentu do niego zapominam, że duet obu Panów spada po równi pochyłej wraz z ich wzrastającym wiekiem. W przypadku nowej produkcji obaj zaliczyli już kompletne dno. To jest taki muł, że gorzej się nie da. Na całe szczęście w takich sytuacjach pozostaje się tylko od niego odbić.
Cieszyłem się, że w jednej z ról pojawi się Patrick Kilpatrick. To też oczywiście było dobrym zwiastunem, w końcu facet wypał świetnie w solidnym “Wykonać Wyrok” (1990). Niestety, w “Black Water” każdy wygląda w swojej roli tak jak syn Van Damme’a – wciśnięty na siłę po znajomości. Pytam się. Gdzie podziały się czasy, gdy za kilka milionów można było zrobić dobry film akcji? Przecież pierwsze produkcje z JCVD miały podobne budżety i odnosiły sukces. Odpowiedź jest prosta – zmieniła się jego gaża. Z całą pewnością prawie całe finanse na film poszły w wyżej wymienione wyblakłe gwiazdy. Na samą produkcję starczyło tyle, żeby wszystkich wpakować do pieprzonej łodzi podwodnej pod jakimś durnym pretekstem.
Kupiłeś DVD. No to nara, zwrotów nie ma.
Za reżyserię “W Otchłani” odpowiada Pasha Patriki (to jego debiut, na co dzień jest operatorem kamery). Natomiast scenariusz napisał Chad Law i jego dwóch kumpli. Naprawdę było trzeba 3 osób do tak skomplikowanej fabuły? A produkcją zajęło się między innymi Rodin Entertainment, czyli firma JCVD. To wszystko wygląda tak, jakby kilka osób się zgadało, że zrobią gniota, zarobią hajs i zapomną. I naprawdę uważam, że tylko o to chodziło. Co prawda Van Damme ma przebłyski aktorstwa, ale w całym tym mule nic nie ratuje tej produkcji. Zwłaszcza te dwie pindy, które wyglądają jakby zostały porwane prosto z instagrama na plan. O czym jest film? Nie wiem. Miałem to w dupie po pierwszych 20 minutach. To robienie z fanów idiotów.
Jedynym co jest w porządku w “Black Water” to kilka dobrych okładek. Czyli to sreberko, o którym pisałem na początku. W środku mamy dziadostwo i drewno. Nie polecam tego filmu, szkoda na niego tracić swój czas. Jestem zawiedziony, daję dwójkę, nawet nie wiem za co… tak po prostu.
Ocena: 2/10