Jean-Claude Van Damme i Dolph Lundgren w filmie “Uniwersalny Żołnierz” z 1992 roku stworzyli niesamowite widowisko. Jeden i drugi w szczytowej formie są odpowiedzialni za klasyka, do którego można wracać wielokrotnie. W 1998 roku postanowiono zrealizować telewizyjny sequel o tytule “Uniwersalny Żołnierz II: Towarzysze Broni” i jeszcze jeden “Uniwersalny Żołnierz III: Niewyrównane Rachunki”. Piszę o tych tytułach, bo nie wielu z Was wie, że takie powstały. W każdym razie okazały się klapą. JCVD, który w tym czasie zaznał już pierwszych porażek finansowych postanowił zrealizować oryginalny sequel pierwszej części. Taki z przytupem, żeby telewizyjne dziadostwo poszło w zapomnienie. No i poszło… powstał “Uniwersalny Żołnierz: Powrót”, który okazał się gniotem tak jak powyższe, tylko, że na dużo większą skalę.
Van Damme miał to zrobić jak trzeba, a wyszedł badziew.
Czysta statystyka, film przy budżecie 45 milionów zielonych zarobił tylko 10 milionów zielonych. Z czego weekend otwarcia zaliczył z 4 milionami zielonych. Łatwo się domyślić, że Ci nieszczęśnicy, którzy ruszyli do kin z sentymentem do oryginału szybko rozpowiedzieli pocztą pantoflową, że szkoda na to wydawać kasę. Pamiętam, jak sam oglądałem ten sequel tuż po premierze na VHS. Mimo, że ja i kumple byliśmy wtedy dzieciakami, to trudno nam się było skupić na tej chaotycznej podróbce klasyka. Od tego czasu nie tykałem tego filmu, zarzuciłem ponownie kilka tygodni temu. Zdania nie zmieniłem, trudno to przetrwać, podobnie jak “Ryzykantów” (1997) z podobnego okresu czasu.
“Uniwersal Soldier: The Return” to badziew. Już po pierwszych scenach zrozumiałem, że będzie ciężko. Jakiś pościg, skuter wodny i strasznie irytująca muzyka, która psuła seans prawie przez cały czas jego trwania. Myślę, że to jeden z podstawowych czynników, który sprawił, że film jest ciężkostrawny. Do tego montaż, sam scenariusz słaby jak Najman, a dialogi głupie i infantylne jakby pisał je też Najman. Strach pomyśleć, że skrypt do filmu pisały dwie osoby… co dwie głowy to nie jedna i wymyślić takie coś. Ciężki przypadek.
“Uniwersalny Żołnierz: Powrót” – szkoda czasu.
Momentami miło mi się nawet patrzyło na Michaela Jai White’a, który przecież wystąpił w oryginale, ale to chyba tylko z zaciekawienia i próby odpowiedzi na pytanie – jak się spisał w jednej ze swoich pierwszych większych ról. Zaangażowanie do produkcji wreslera Goldberga było kompletną porażką. Z filmu zrobił się kabaret taki jaki się odwala właśnie w tym cyrku. Tutaj nic nie jest zrobione tak jak powinno, wszystko kuleje.
Jako fana JCVD naprawdę boli mnie, że nie wykorzystano potencjału oryginału, żeby z tak dużym (dwukrotnie wyższym budżetem niż oryginał) zrobić coś naprawdę mocnego. Można było zaangażować obsadę z jedynki, zrobić jeszcze więcej łączników, dojebać do pieca akcją. A tutaj mamy Luca Deveraux’a, który już uniwersalny nie jest, stał się człowiekiem, jest rodzicem, w dodatku gra tak słabo, że nie idzie na to patrzeć. Ta produkcja nie wiele się różni od tych robionych za pół darmo dla telewizji. Tylko dla psychofanów serii. Szkoda czasu.
Ocena: 2/10