Pisałem już wielokrotnie, że wszystko zaczęło się u mnie od “Kickboxera” (1989). To był początek mojej zajawki na JCVD, a później na Kino Sztuk Walki. Chodziłem w dzieciństwie do wypożyczalni kaset video przy ul. Murawa w Poznaniu. W pewnym momencie nie było już nic ciekawego w dziale “karate”… obejrzałem wszystko co tylko możliwe, jeden tytuł za drugim. Podszedłem do Pani, która prowadziła biznes i zapytałem, czy jest coś nowego ze sztuk walki. Zaprowadziła mnie do działu akcji po drugiej stronie i pokazała mi “Drakę w Bronxie” (1995), wtedy świeży hicior z Jackie Chanem.
“Draka w Bronxie” podbija Stany Zjednoczone.
Widziałem już na tamten czas dziesiątki filmów, ale o tym aktorze nie słyszałem. Mijałem go wielokrotnie na okładkach pośród jakiś dziwnych tytułów. Okazało się, że produkcje z nim są wszędzie, ale nie tam gdzie powinny być… “Historia Policyjna” (1985), “Zbroja Boga” (1986), czy “Szybszy Od Błyskawicy” (1995). Wróciłem do domu i odpaliłem “Drakę w Bronxie”. Chan zrobił na mnie takie wrażenie tym tytułem, że stałem się jednym z jego największych fanów. To był dla mnie przełomowy moment, odkryłem, że kino akcji i sceny walk można realizować na zupełnie innym poziomie. Był to dla mnie nowy świat i nowe życie dla tego gatunku.
Jak się później okazało, nie była to tylko ważna chwila dla mnie, ale i dla samego Jackie Chana. Wszechstronny artysta z Hong Kongu od lat próbował się przebić do Stanów Zjednoczonych. Niestety, bez powodzenia… produkcje “Wielka Rozróba” (1980), czy “Protektor” (1985) przeszły bez echa. Głównie z uwagi na to, że Chan miał kogoś nad sobą i ten ktoś decydował co ma robić. Nikt nie dawał mu rozwinąć skrzydeł, aż do czasu kiedy postanowił zrobić to tak jak należy i ze swoimi ludźmi. “Draka w Bronxie” okazała się wielkim sukcesem w Hong Kongu, ale i w Stanach. Można powiedzieć, że Jackie Chan przywalił w rynek z buta na pełnej petardzie rozwalając drzwi (ile można do cholery pukać), po czym grzecznie się przywitał.
Vancouver przerobione na Bronx, jak do tego doszło?
W 1994 roku Jackie zachwycił świat sztuk walki “Legendą Pijanego Mistrza” (1994) i tuż po jego realizacji postanowił wziąć się za “Rumble in The Bronx”. Scenariusz do niego napisał Edwart Tang, który był autorem tekstu do sequela “Pijanego Mistrza” (1978). Oczywiście nie było tak łatwo. Niestety, ale z powodu tego projektu musiał odmówić swoim najlepszym przyjaciołom udziału w ich filmie. Mowa oczywiście o nieśmiertelnej trójcy z Opery Pekińskiej, do której Chan należał. Sammo Hung i Yuen Biao zrealizowali wtedy film “Burger Cop” (1995) bez udziału Chana. Dokładnie 8 października 1994 roku aktor i jego ekipa udała się do Vancouver, żeby rozpocząć pracę na planie filmowym.
Zdziwieni? Tak, zdjęcia były realizowane w Kanadzie, chociaż akcja filmu niby dzieje się w Nowym Jorku. W zasadzie to oryginalny tytuł produkcji brzmiał “Draka w Vancouver” (“Rumble In Vancouver”). Ekipa nie miała zbyt wiele czasu, ale postarała się maksymalnie ucharakteryzować lokalizacje na Bronx. Graficiarze mieli sporo roboty. Za stołkiem reżyserskim zasiadł Stanley Tong, który wcześniej pracował z Chanem przy okazji tytułu “Policyjna Opowieść III: Superglina” (1993). Do obsady również z tego filmu został zaangażowany Bill Tung. Nie pominięto też wieloletniej przyjaciółki Jackiego z “The Legend Of Drunken Master”, mowa o Anicie Mui.
Keung (Jackie Chan) przylatuje do Nowego Jorku, gdzie mieszka wujek Bill (Bill Tung). Jego zadaniem jest zaopiekowanie się mieszkaniem i pomoc w sklepie do czasu, gdy wuj wróci z podróży poślubnej. Sklep prowadzi nowa właścicielka Elaine (Anita Mui). Keung szybko się przekonuje, że Bronx to nie jest dzielnica, która należy do bezpiecznych. To ponure miejsce pełne wyrzutków z marginesu, którzy tylko czekają, żeby znaleźć sobie ofiarę do prześladowania. Niestety, ale gamonie nie wiedzą na kogo natrafili.
Genialny Jackie Chan ryzykuje życie.
Przede wszystkim “Draka w Bronxie” jest filmem akcji z niesamowitą ilością spuszczanego mordo-tłuczenia. Wyczyny kaskaderskie, którymi zajmuje się Jackie Chan i jego ekipa są na poziomie mistrzowskim i nie chyba nikt nie ma co do tego jakichkolwiek wątpliwości. To co Chan wyrabia przed kamerą bez jakichkolwiek zabezpieczeń to przekracza z całą pewnością granice zdrowego rozsądku.
Wspinanie się po budynku parkingów, skok z budynku na budynek, czy akcje z poduszkowcem to coś czego nie da się zapomnieć. Myślę, że aktor nie raz otarł się o śmierć na planie i to nie tylko on. Z tego co pamiętam to 6 osób podczas realizacji tej produkcji połamało sobie nogi. To nie są żarty. Chan z gipsem nie odpuszczał i dalej realizował kolejne sceny. Można by śmiało stwierdzić, że to wariat. W tym wariactwie, perfekcjonizmie i odwadze jest jednak metoda. Zrobił coś, czego nie zrobił nikt inny na świecie. Rozwalił system.
Amerykanie zbierali zęby z podłogi.
Wprowadził do kina akcji nieszablonowe uderzenia, zaczął angażować wszelkiego rodzaju przedmioty codziennego użytku do scen walki. Tego Ameryka jeszcze nie widziała. Co więcej, we wszystko wplątał nutkę humoru, co pozwala się też widzowi trochę pośmiać w międzyczasie zbierania zębów z podłogi. Do tego świetna muzyka, sam scenariusz ciekawy, a przede wszystkim ta cała otoczka i historia, którą Wam tutaj opisałem.
Myślę, że dałem Wam powód, żeby obejrzeć “Drakę w Bronxie”. Wielka szkoda w tej radości taka, że u nas mamy wersję filmu skróconą o ponad 40 minut. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się złapać nieokrojony egzemplarz z Hong Kongu. W każdym razie jest to produkcja pierwszoligowa. Nie czekajcie za długo. Dycha z sentymentu i za wszystko. Dzięki Jackie. Jesteś wielki!
Ocena: 10/10