“Wejście Smoka” z 1973 roku to kultowy film i jakże ważny dla gatunku Kina Sztuk Walki. Właściwe od niego wszystko się zaczęło, dlatego z należytym szacunkiem należy traktować Roberta Clouse, jego reżysera. Niestety, legendarny film z Bruce Lee, to jedyna produkcja Clouse tak wysokiej rangi. Później jako reżyser schodził mocno w dół z małymi ciekawymi wyskokami. Ostatnim filmem, przy którym stanął za stołkiem reżyserskim był “Ironheart” z 1992 roku.
Richard Norton i Bolo Yeung, dziś w klubie będzie bang.
“Żelazne Serce” wyszło w Polsce na VHS, a za granicą doczekało się nawet wydania na Blu-Ray. Pomyślałem sobie, że warto by było powrócić do tego tytułu, bo kompletnie go nie pamiętam. W końcu występuje tam Bolo Yeung i Richard Norton. Dwóch gości naprawdę zasłużonych dla gatunku. Odpaliłem kasetę i zacząłem seans w atmosferze zaciekawienia.
Początek zwiastował naprawdę przyzwoite kino, muzyka z lat 80-tych, napisy, klub, tańce – hulańce, elegancko sfilmowane. Poczułem klimat, po chwili na ekranie pojawili się wyżej wymienieni dżentelmeni z poważnymi minami. Czułem, że jest dobrze. No i było jeszcze przez kilka chwil. Później do klimatu “disco” wracano kilka razy, widać, że ekipa filmowa miała chyba pełny dzień na sfilmowanie porządnie klubu. Niestety, to jedyny atut tego filmu, dlatego od tego zacząłem. Trzeba patrzeć pozytywnie co nie. A teraz druga strona medalu.
“Żelazne Serce” jak zupa bez włoszczyzny.
W przypadku “Ironheart” prawie wszystkie jest zrobione nie tak jak powinno. Kuleje wszystko, właściwie to ledwo pełza. W roli głównej występuje koreańczyk Britton K. Lee. Trzeba przyznać, że chyba jest obeznany w taekwondo, bo dość elastycznie macha nogami, ale nic poza tym. Gość jest również producentem tego filmu, pewnie sam się obsadził jako główna postać. Ogólnie dłużyzny, flaki z olejem i nie wiadomo o co chodzi. A sekwencje walk… poza tymi jego kilkoma kopnięciami, to żenada. Facet, który był choreografem tego projektu, nie miał doświadczenia, wzięli gościa z ulicy. Cała produkcja jest mocno przygłupawa, zwłaszcza finalne sekwencje… które… liczyłem, że uratują tego gniota.
Co ciekawe scenarzystą jest Lawrence Riggins, facet, który kilka lat później napisał bardzo dobry skrypt do “Replikanta” z Jean-Claude Van Damme. Jak widać, początki miał marne jak zupa bez pęczka włoszczyzny. Bolo i Norton nie ratują produkcji, wygląda na to jakby spędzili na planie może dzień lub dwa. Nie ma się co więcej rozpisywać na temat tej produkcji.
“Żelazne Serce” to film, na który zmarnowałem czas. Mogą go obejrzeć jedynie wytrwali fani Bolo Yeunga. Każda inna osoba powinna go omijać szerokim łukiem, bo to gniot, przy którym Seagal gra Oscarowe role. Nie polecam. Dwójka tylko za “disco” sceny, Bolo i Nortona, po prostu za ich obecność.
Ocena: 2/10