Jean-Claude Van Damme jest jak sinusoida, a zwłaszcza ostatnie lata jego kariery. Z jednej strony pozwolił fanom gatunku akcji uwierzyć w swoje możliwości za sprawą “Gotowego Na Wszystko” (2018), a z drugiej stworzył gniotowisko biorąc udział w remakach kultowego “Kickboxera” (1989), czy szmirę “W Otchłani” (2018), na której pokład wciągnął Dolpha Lundgrena. Była też mała fala wznosząca w 2016 roku za sprawą serialu “Jean-Claude Van Johnson”, który… wyszedł całkiem nieźle, bo był “zabawny na poważnie” i pokazał dystans aktora do samego siebie. Kiedy jakiś czas temu dowiedziałem się o współpracy belga z Netflixem ucieszyłem się. Pomyślałem “Wreszcie… Van Damme rozwinie skrzydła, będzie miał kasę na Lwie Serce 2, wypromują go”. Powstał twór o nazwie “Ostatni Najemnik” (“The Last Mercenary”), który był zapowiadany jako komedia – akcji. Czułem, że pójdą w stronę wyżej wspomnianego “Van Johnsona”… ale, że tak skopią temat to by mi do głowy nie przyszło.
Humor dla półgłówków i poczucie zażenowania.
Zacznę od początku. Po pierwsze tytuł… jak zobaczyłem tą nazwę to z miejsca przypomniały mi się hiciory na DVD z Seagalem, czy inne C-klasowe gnioty akcji, których się nie da oglądać. No, ale dobra. Niech będzie ostatni najemnik… no i wychodzi zwiastun. Obejrzałem, ale męczył mnie jak cholera i już czułem, że może być źle. No i mamy premierę na Netflixie, po 10 minutach seansu miałem ochotę wyłączyć to gówno, ale wytrwałem z nadzieją, ze coś mnie zaskoczy. Nic mnie nie zaskoczyło, za to irytowało prawie wszystko.
Od razu napiszę, żeby było jasne. Jestem fanem komedii, uwielbiam też wiele tytułów z tego gatunku z Francji, dla przykładu – w zeszłym roku zaliczyłem większość filmów Dany’ego Boona. Także, to nie jest tak, że Van Damme występuje w komedii i ja to przekreślam, wręcz przeciwnie. Problem jest tylko w tym, że to nie jest łatwy gatunek, a poczucie humoru może być różne. Rola w “Jean-Claude Van Johnson” mi się podobała, było to zrobione ze smakiem, z przymrużeniem oka, z sarkazmem. Po prostu lubię inteligentny humor. Tutaj natomiast mamy do czynienia z kompletną głupotą, gimbazą… poczuciem humoru na zasadzie – jest fajnie, bo poleci jakaś “k***a” na lewo, czy prawo. Co prawda lubię przekleństwa, ale jak są używane ze smakiem. Dialogi były pisane prawdopodobnie przez jakiegoś przygłupa lub dziecko. Zamiast się śmiać, czułem wszechogarniające mnie zażenowanie poziomem, do jakiego zniżył się scenarzysta i do tej pory nie mogę wyjść z zakłopotania pytaniem – dlaczego Netflix wybrał właśnie taką formę pokazania gwiazdy kina sztuk walki na swojej platformie? Chcieli, żeby Van Damme stał się idolem dzieciaków z podstawówy? Poważnie?
“Ostatni Najemnik” zawiódł po całości.
Nie będę tutaj wymieniał nazwisk ludzi odpowiedzialnych za tego gniota, bo nie chce mi się ich przepisywać i sprawdzać. Jestem po prostu obrażony na to co zobaczyłem. Jeżeli chodzi o samą fabułę, to przez wszechogarniający chaos przestałem się orientować o co chodzi w filmie już w połowie seansu. Od tego czasu, po prostu patrzyłem. Van Damme w kilku charakteryzacjach… no nie przekonało to mnie. Jak zobaczyłem go w klubie z tą twarzą jakby dopiero co wyszedł z trumny to zacząłem się zastanawiać, czy tak powinno być… czy czegoś grubo nie skopali przy charakteryzacji.
Jedno jest pewne, Netflix wyłożył sporo kasy na promocję, bo o filmie się faktycznie słyszało przed premierą, a teraz się o nim mówi, pisze. Nie jest to oczywiście żaden wyznacznik, bardziej wkurza mnie, że takiej promocji nie mają produkcje, które na to zasługują, a nie takie z grą aktorską budzącą zniechęcenie do seansu. W ogóle ten cały klimat lat 80-tych… ten Al Pączino… brakuje mi słów, słaba parodia, nie wyszło – nie śmieszy. Naprawdę docencie “Cobra Kai”, bo ten serial to autentyk. “Ostatni Najemnik” to zwykły podrabianiec, obejrzałem ledwo raz i drugi raz nie obejrzę. Nie polecam. Durnota i jeden z najgorszych filmów z JCVD.
Ocena: 2/10