Oryginalny “Kickboxer” powstał w 1989 roku. Na pirackiej kasecie VHS był zatytułowany “Karate Tygrys III”. To pierwszy film sztuk walki jaki miałem okazję obejrzeć, miałem wtedy 7 lat. Od tego wszystko się zaczęło, to klasyka gatunku, gdyby nie ten film prawdopodobnie nie zainteresowałbym się kinem „kopanym”. Moja pasja zaczęła się od Van Damme’a i trwa po dziś dzień. Wielokrotnie oglądałem sequele tej produkcji, więc nie powinno was dziwić, że jak pierwszy raz usłyszałem o remaku pierwowzoru, to się ucieszyłem. Ekscytacja na myśl o filmie “Kickboxer: Zemsta” rosła z każdym kolejnym doniesieniem o produkcji, a jak okazało się, że Jean- Claude powróci – cieszyłem się jak dzieciak. Ten sam dzieciak, który przesiedział dziesiątki godzin oglądając jak Kurt Sloane walczy z Tong Po.
Nowy “Kickboxer”, czyli gniot za dużą kasę.
Gdyby nie „Kickboxer” pewnie nie było by tej strony, mam do tego filmu olbrzymi sentyment. Czekałem z niecierpliwością na nową odsłonę i się doczekałem. Zrobiłem sobie kawę, usiadłem i obejrzałem. Miałem w głowie myśl, że za $17 milionów nie da się tego zepsuć (w końcu oryginał kosztował $1,5 miliona), że skoro robią już kolejne części to musi być dobrze, że Van Damme wróci na szczyt i nie bez powodu się zgodził. I co? I się makabrycznie rozczarowałem…
Można powiedzieć, że jestem po prostu wkurzony do granic wytrzymałości. Moim zdaniem jak się robi remake to powinno się wziąć na warsztat oryginalny scenariusz, zmienić kilka rzeczy i ulepszyć, no i tak powinno być. Już wam tłumacze co się stało… scenariusz uproszczono… mimo, że sam w sobie nigdy ambitny i mocno rozwinięty nie był. Może to domena naszych czasów, że robi się teraz często filmy robiąc z widza przygłupa, no ale bez przesady. W nowym “Kickboxerze” nic nie jest wyjaśnione, nie ma scen łączących, które spowodowałyby, że „stary” lub „nowy” widz miałby chociaż najmniejszą możliwość wczucia się w emocje bohaterów. Mamy tu zabójstwo, trening i zemstę. Zero emocji, zero sentymentu, zero uczuć… zrobiono z klasyka film dla bezmózgowców.
Zmiażdżone sentymenty z dzieciństwa.
Scenariusz spłycono, to już wiecie… mnie interesuje co mają w głowie producenci, że go „przyklepali”, naprawdę nie widzieli, że to jest żenada? Cholera wie co mieli w głowie wykładając taką kasę… ale chyba nie zysk… bo robiąc taki film i puszczając go na DVD nie da się zarobić. Lecimy dalej. Montaż… otóż jak wiemy, nad każdym montażem czuwa reżyser, w tym przypadku był to John Stockwell, więc teraz do tego się doczepie. Chcieli być nowocześni, poprzeplatali sceny i wyszło to tandetnie, kolory filmu też nie zachwycają, śmierdzi mi to amatorką. Co jak co, ale trening na tle zielonego nieba wygląda gorzej niż na tle wschodzącego pomarańczowego słońca. Po co te kombinacje alpejskie? No jasna cholera. Po prostu tak jest. Przekombinowali i skopali temat. Nic tu nie ma – ani ładu, ani składu. Sceny walki zostały wyreżyserowane bez krzty ikry, nie czuć mocy uderzeń. Tego wszystkiego po prostu nie czuć, nie włożono w ten film serca.

Czytałem w kilku recenzjach zagranicznych, że “Kickboxer” przypomina stare czasy kaset VHS. Gówno prawda. Sami wiecie co kochaliście w oryginale… a jak nie to wam przypomnę, między innymi muzykę. Paul Hertzog zrobił fenomenalny soundtrack, do tego utwory z gatunku adult – oriental rock, to było to, to była klasa. Muzyka budowała napięcie, współgrała z obrazem. Co mamy tutaj? Nie ma żadnego kawałka, lecą instrumentale, w dodatku mdłe jak flaki z olejem. Tak trudno wykupić licencje od jakiś świetnych rockowych artystów, żeby przywrócić blask starych czasów? Tak trudno znów zatrudnić emerytowanego Paula Hertzoga? Nawet jego „odrzuty” z oryginalnego soundtracku by zrobiły „robotę”. Eh… po prostu szkoda słów. Pieniądze z budżetu poszły w kibel.
Głupawy Van Damme, rozczarowanie i smutek.
Sceny treningów, słabe i nawet mi się nie chce ich komentować… są tak mizerne i „wymyślne” jak miny, które stroi Mistrz Durand (Jean – Claude Van Damme). Ten znowu biega w kapeluszu i okularach przeciwsłonecznych z wiecznie rozdziabioną papą strzelającą czasem głupi uśmiech, tak głupi jak ten film. Co to w ogóle za stylizacja? Tak wygląda mentor? Zresztą jaki mentor, w filmie nawet się nie dowiemy kim jest ta postać… oprócz tego, że jest to nauczyciel sztuk walki. Co więcej… no serio… ale to serio… liczyłem na trochę filozofii. Kilka mądrych opowiadań z morałem, kilka rad dla Kurta Sloana, kilka prawd życiowych, nie dostałem nic.
Tego tu nie ma kochani… nie ma. W finałowej walce zdubbingowany głos postaci Van Damma mówi do głównego bohatera coś w stylu „Pizgaj jak w kokos, pizgaj jak w kokos”. Serio? Serio. Co więcej żądny zemsty Kurt zabija Tong Po, nadziewając jego głowę na ostrze. Tak, tak… w trzeciej rundzie była toczona walka z bronią. Co za wstyd, hańba i żenada.
Parodia klasyka. To nie tak miało być.
Alain Moussi, czyli Sloan, młody aktor / kaskader nie dał rady, dzieli go przepaść od Scotta Adkinsa, a jego gra aktorska jest słaba, niemrawa, bez błysku w oczach. Zastanawiam się, czy chciałem coś jeszcze napisać. W filmie wystąpił Michel Qissi – „prawdziwy” Tong Po, miało to być fajne odniesienie do jedynki w jednym epizodzie… niestety Michael wygląda jak Michael, a nie jak Tong Po, więc mało kto się zorientuje o co chodzi. Po prostu nie zrobiono mu charakteryzacji. Za to w nowego Po wcielił się Dave Bautista, przypakowany typ z wredną mordą i może by coś z tego było, gdyby nie fakt, że film został zrealizowany tak jak został, czyli źle. Qissi jako Tong Po był pokazywany w półcieniu, budził strach, nie musiał wyglądać jak wrestler… muzyka robiła swoje.. to wystarczyło.

Dobra. Kończę tą recenzję, jest mi przykro, czuję się oszukany przez twórców tego szmelcu, nie rozumiem, jak za takie pieniądze można tak zepsuć film. Nie rozumiem. Słuchajcie, ja z pewnością obejrzę kolejne części, bo kocham kino sztuk walki, ale jeśli nie macie takiego sentymentu jak ja to nie polecam. Nie oglądajcie tego badziewia. Jeśli nie widzieliście to włączcie sobie “Kickboxera 2: Godzina Zemsty” z Sashą Mitchellem i Dennisem Chanem. “Kickboxer: Zemsta” nie dorasta do kolan nawet drugiej części z 1991 roku, a co dopiero oryginałowi. Van Damme – jak mogłeś do tego dopuścić. Nieudana parodia.
Ocena: 3/10
