Sylvester Stallone osiągnął światowy sukces za sprawą filmu “Rocky” w 1976 roku. Ta produkcja otworzyła mu wiele drzwi, w jednej chwili stał się jednym z najbardziej utalentowanych aktorów kina tuż obok Roberta De Niro i Ala Pacino. Jego kolejne ambitne produkcje nie zostały jednak docenione, pomimo tego, że stoją na wysokim poziomie artystycznym. Aktor w pewnym momencie postawił na komercję i zaczął ratować świat stając się ikoną akcji. Odniósł olbrzymie sukcesy finansowe z “Rambo” i kolejnymi widowiskowymi częściami “Rocky’ego”. U szczytu kariery otrzymał propozycję wystąpienia w nowym hicie – “Szklana Pułapka” (1988). Zrezygnował jednak, a zastąpił go Bruce Willis. To właśnie dzięki tej rezygnacji narodziła się kolejna ikona gatunku. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ pierwszym kandydatem do roli głównej w remaku “Życzenia Śmierci” był Stallone, ponownie odrzucił rolę i ponownie zastąpił go Willis. Niestety tym razem efekt nie jest tak spektakularny jak można by się spodziewać.
“Życzenie Śmierci” miało być brutalne i mocne.
Oryginalny film “Życzenie Śmierci” z Charlsem Bronsonem powstał w 1974 roku. Właściwie można go uznać z jeden z pierwszych hitów kina akcji. Jak na tamte czasy był dobry, ale po prawie 50 latach zeżarła go rdza i dla fana obytego z akcją może to być seans nudny jak flaki z olejem. Właściwie to ciężki do wytrwania. Oczywiście wielu z Was może się ze mną nie zgodzić, możliwe, że nie doceniam głębi i chęci wymierzenia sprawiedliwości bohatera. W każdym razie powstał remake, na który się ucieszyłem. Byłem wręcz przekonany, że Willis zrobi to tak jak trzeba. W dodatku wiedziałem, że będzie w polskich kinach, a nie ma nic lepszego niż oglądanie bohaterów dzieciństwa na dużym ekranie.
Pomimo tego, że cały film został zrealizowany w 2016 roku musiał poczekać 2 lata na premierę. Krytykom nie podobał się zwiastun, producenci musieli przerabiać sceny. Wybrałem się na seans z zadowoleniem. Mówię sobie – “Cholera – dzieje się, przesuwali tą premierę i wreszcie jest…”. Czułem ten taki dreszczyk emocji, wiecie co mam na myśli – nawet strzeliłem sobie fotkę z plakatem filmu przed wejściem na salę. Zwłaszcza, że mi się zwiastun podobał, mimo to, że pokazali w nim najlepsze akcje. Początek był niezły, fajna atmosfera i klimat. Potem dochodzi do napadu na dom głównego bohatera. I po nim mam w głowie żarówę “w oryginale było brutalniej… liczyłem, że tutaj będzie jeszcze mocniej, żeby wywołać więcej emocji”. I słuchajcie – dobrze kminiłem. W 1974-tym zrealizowane sceny mogły budzić emocje, jednak w 2018 moim zdaniem nie. Wielu widzów oglądało już tyle strzelanin i filmów z gatunku, że trzeba naprawdę zaskoczyć. Zrobić coś mocnego, co strzeli nam jak z kija w łeb. Tak, żeby pomyśleć “zabili je, zgwałcili… masakra…”. To by było to czego oczekiwałem, a tutaj reżyser Eli Roth, który ma na koncie krwawy i brutalny “Hostel” (2005) zachował się tak no jakby mu producenci jaja ucięli tępym nożem od ogórków.
Bruce Willis w odgrzanym kotlecie.
W połowie “Życzenia Śmierci” zaczęła mi doskwierać nuda i lekka irytacja. W pewnym momencie miałem myśli o tym kiedy to się skończy. A film się dłużył i dłużył. Nie czułem emocji, było to dla mnie przewidywalne, za to ładnie zrealizowane. Ciekawostką była dla mnie Elisabeth Shue, którą mogłem zobaczyć po raz pierwszy od czasu “Karate Kid” (1984). W każdym razie produkcja swój klimat i atmosferę ma, no ale to nie to czego się spodziewałem i czego oczekiwałem. Uważam, że przy robieniu czegoś po raz drugi musi być znaczna różnica, ulepszenie, wzmocnienie, zwłaszcza, że czasy się zmieniły. Ogólnie całej produkcji się nie czepiam, poza tym, że się cholernie zawiodłem. Nie do końca mój klimat. Nie wiem… może czegoś nie widzę, co widzą inni?
Podsumowując, mam kilku znajomych, którym się nowy “Death Wish” podobał. Czują napięcie podczas filmu, scenariusz ich wciągnął i takie tam. Dla mnie to fajnie zrealizowany, ale odgrzany kotlet w jadłodajni. Można obejrzeć, bo mimo wszystko to produkcja kinowa z rozmachem i to widać. Decyzję pozostawiam Wam drodzy fani.
Ocena: 6/10