Kilka miesięcy temu pisałem o planach Stevena Seagala, a w zasadzie o trzech filmach, które czekały na premierę. Jednym z tych jakże wyczekiwanych tytułów był “Człowiek Zasad” (“Absolution”). Na pierwszy rzut oka widać, że brzmi groźnie. Oczywiście żartuję, bo tytuł jest lekko śmieszny… zwłaszcza, że ostatni film jaki widziałem z mistrzem aikido to tragiczna “Demonstracja Siły” (2013). Trudno o powagę, kiedy ogląda się takie gnioty. Przed seansem nowego hitu na DVD miałem pewne obawy, które towarzyszą mi od dobrych kilku lat, zawsze kiedy włączam jakiegoś akcyjniaka z Seagalem. Odpaliłem film i ku mojemu zdziwieniu obejrzałem do końca bez przerywania. Zaskoczeni? Film jest na poziomie “Sprawiedliwości Ulicy” (2007), która uchodzi za jeden z lepszych tytułów po 2001 roku w filmografii aktora. Oczywiście, nie jest to tak dobra forma jak na początku kariery, ale można powiedzieć, że też nie jest źle. Tak czy siak jest lepiej niż ostatnio. Niestety nie jest to zasługa Seagala. Już wyjaśniam dlaczego…
Masywny Steven Seagal nadal ma dublera.
Po pierwsze znowu widać, że jest dublowany, ujęcia od tyłu, wstawanie, kopniaki, wszystko to rola “czarodzieja”. Po drugie, mam wrażenie, że waży więcej niż ważył. Mam nadzieję, że jego fani mi wybaczą te ciągłe przytyki do masy, ale kole mnie w oczy to tak mocno, że aż boli. Seagal ma w tym filmie jeden fajny tekst, jak za starych dobrych czasów, ale to trochę za mało. Jeżeli chodzi o scenariusz to naprawdę uwierzcie mi na słowo, że nie jest źle, film jest zrozumiały. Nie będę wam tutaj opisywał fabuły, to trzeba doświadczyć. Ogólnie ujmując chodzi mniej – więcej o to co zawsze, czyli, są źli gangsterzy i jest Seagal, ktoś musi dostać po ryju.
Co ciekawe “Człowiek Zasad” jest sequelem filmu “W Imię Zasad” z 2014, którego jeszcze nie widziałem, ale obiecuję, że do niego zajrzę i coś naskrobię. Wracając do tematu – czemu film jest niezły? Ponieważ zdarzyło się coś, co zdarza się bardzo rzadko – Seagal ma partnera w postaci aktora Byron Mann’a (wystąpił w “Ulicznym Wojowniku” z Van Dammem), który prezentuje się dobrze. Właściwie, gdyby to on grał w roli głównej, a “grubego” by nie było… było by lepiej. Gość potrafi nieźle wywijać nogami, nie potrzebuje kaskadera, a ma prawie 50-tke na karku. Jako bad-guy w filmie wystąpił Vinnie Jones, który ostatnio daje czadu co chwile w jakimś akcyjniaku. Do całej ekipy dochodzi jeszcze piękna Adina Stetcu, dla której ta produkcja jest debiutem.
Keoni Waxman tym razem dał radę.
Największy plus filmu to reżyseria – Keoni Waxman. Dziwne, że to piszę, bo facet jest odpowiedzialny za ostatnie kilka gniotów Seagala, ma jednak dobre momenty. Trzeba przyznać, że tym razem uratował film i naprawdę się postarał spinając wszystko w całość. Tak czy siak montaż i post-produkcja na solidnym poziomie i uwaga… dobra muzyka. Jakby nie było to ważny atut.

Napiszę tak – jeżeli jesteś fanem Seagala to obejrzyj, a jeżeli nie to nie oglądaj. Film jest niezły. Niestety to nie zmienia faktu, że wkrótce nasz bohater wystąpi w serii kilku kolejnych gniotów. Zaznaczam jednak małą gwiazdeczką, że mogę być w mojej ocenie lekko stronniczy. Możliwe, że popadłem w lekki zachwyt widząc coś średniego, ale nie tak złego jak zazwyczaj z Seagalem. Weźcie to pod uwagę.
Ocena: 5/10