“Węzeł Śmierci” to zdecydowanie jeden z najtrudniej dostępnych tytułów pośród pozycji Film One Productions. Jest to szósta produkcja wytwórni Jalala Merhi i zarazem nikomu nieznana. Film nigdy nie został wydany w Polsce, ani nie leciał w żadnej polskiej telewizji. Co więcej, właściwie to nigdzie się nie pojawił poza wydaniem VHS na brazylijski rynek. Później jeszcze podobno puszczano go w telewizji greckiej. Niezły unikat co nie?
“Węzeł Śmierci” zaciska się powoli.
Przyznam, że ciężko mi się podchodzi do takich tytułów. Człowiek jakby z góry wie, że ma do czynienia z filmem, który z jakiś powodów nie doczekał się dystrybucji. A przecież takie hity jak “Pazur Tygrysa” (1991), czy “Szpony Orła” (1992) obiegły cały świat. Jakim cudem Film One postanowiło wydać “Węzeł Śmierci” i to jeszcze bez znanych nazwisk? No właśnie. Może nie odpowiem na to pytanie ze stu procentową pewnością, ale jak zerknąłem kto jest producentem filmu, to okazało się, że dwóch głównych aktorów. Podejrzewam, że zgłosili się do Jalala Merhi z pomysłem i kasą, no i powstał film. Merhi oprócz tego, że był producentem wykonawczym to podobno zagrał statystę w tej produkcji, ale go nie dostrzegłem.
Phil Morrison to główny bohater i zarazem scenarzysta. Trzeba przyznać, że historia o dilerze narkotykowym nie jest zła. Akcja snuje się powoli, ale ma to wszystko jakiś sens, no może poza jamajczykami biegłymi w kung fu. Gdyby nie to, to film oglądało by się bez szkód na mózgu, bo reżyser daje nam szansę choć trochę wczuć się w psychologię postaci. Co prawda o aktorstwie tu nie można mówić, bo to film pół-profesjonalny, ale jest to zjadliwe. Trochę przekleństw i muzyka Varouje robi robotę. Zresztą ścieżka dźwiękowa to jeden z najmocniejszych punktów filmów od Film One.
Prawdopodobnie jestem pierwszym człowiekiem na świecie, który podjął się recenzji “Death Junction”. Film ten to uderzenie w zupełnie inny kierunek, ale i tak sceny walk się tutaj znajdują. Może to pomysł Jalala? Kto go wie, mogłoby tego nie być. Zakończenie nie jest oczywiste, cały film ma ręce i nogi… jak na tamte czasy jest zwyczajnie średni z minusem. Oglądało mi się go lepiej niż “Operację Złoty Feniks” (1994). Słowem podsumowania, nie czuję, że zmarnowałem czas. Po prostu “zaliczyłem” ten tytuł. Czy warto? Jak jesteś takim wariatem jak ja, to możesz zaryzykować.
Ocena: 4,5/10