Issac Florentine wyreżyserował w 1992 roku “Pustynnego Jastrzębia”, a w 1994 roku “Na Śmierć i Życie” z Olivierem Grunerem, potem miał wieloletni epizod z słabymi jak flaki z olejem seriami “Power Rangers”, żeby zrobić w 2006 roku hicior pod tytułem “Champion 2” ze Scottem Adkinsem. W 2008 roku zasiadł za stołkiem reżyserskim filmu z Jean-Claude Van Damme pod tytułem “Strażnik Granicy”. Jest to film made-in-Bułgaria, który nadaje się do obejrzenia “na raz”. Pomimo tego złamałem zasadę i obejrzałem go po raz drugi, żeby uświadomić sobie, że nie warto i napisać tą recenzję.
Van Damme bez wyrazu, flaki z olejem.
Nie będę się wielce rozpisywał, bo niestety nie ma tutaj o czym za bardzo pisać. Wszyscy wiemy, że rejony Bułgarii i Rumunii przyciągnęły Van Damme’a i Seagala jak magnes. Tutaj można zrobić film tanio i sprawnie, szkoda tylko, że mało komu zależy na jakości. JCVD wciela się w postać gliniarza z Nowego Orleanu, który zaczyna walkę z kartelem narkotykowym przy granicy z Meksykiem. Całą produkcję można podsumować tak: smutny i bez wyrazu belg łazi jak zbity pies z królikiem w klatce.
Wszystko tutaj jest bez wyrazu, jakieś takie nijakie. Scenariusz napisany przez Joe Gaytona i Cade Courtleya kuleje, a fabuła wygląda jak setki innych filmów klasy C. Reżyser do jednej z ról zatrudnił Scotta Adkinsa, co jest oczywiście miłą ciekawostką i pierwszym filmem, w którym ten aktor spotkał się z JCVD (później wystąpili jeszcze w kilku produkcjach). Uważam, że “Strażnik Granicy” jest mdły, ma co prawda kilka scen akcji, ale jakoś do mnie to nie przemówiło. Sceny, które się ogląda na ekranie, po prostu po chwili się zapomina. Jest to tytuł bez historii i bez polotu.
Jeżeli jesteś fanem JCVD to wiadomo, obejrzysz. Jeżeli jednak nie chcesz tracić czasu na średnie produkcje to omijaj szerokim łukiem. Zwyczajnie nie warto, już lepiej obejrzeć jakiegoś klasyka z tym aktorem.
Ocena: 4/10