Steven Seagal i Keoni Waxman robią biznes. Zarabiają na filmach współpracując razem już od dobrych kilku lat. Mistrz aikido jest oczywiście twarzą projektów, a Amerykanin urodzony na Hawajach za nie odpowiada. Mam na myśli przede wszystkim reżyserię, scenariusz, czy nadzór nad montażem. Tak sobie wymyślili i tak czepią hajs na biednych widzach, którzy włączają nowe tytuły z sentymentu do legendy, którą Seagal stworzył. W 2016 roku człowiek marszczący brwi miał pracowity czas, ponieważ premiery doczekało się aż sześć tytułów. Niestety mamy tutaj do czynienia z pójściem na ilość, a nie jakość. “Śmiertelna Rozgrywka” jest tego wspaniałym przykładem, zwłaszcza, że ukazała się sporo po czasie.
Steven Seagal w żółtej furze.
John Harmon (Steven Seagal) jest śmiercionośnym agentem CIA / DEA, który prowadzi śledztwo w sprawie arabskich terrorystów w Meksyku. Do swojej tajnej misji bierze zespół swoich dwóch wybitnych specjalistów, z czego jeden obsługuje drona, żeby udaremnić spisek Islamistów, którzy chcą przemycać broń do USA.
Przynajmniej tak mi się wydaje, że to o to właśnie chodziło scenarzyście. Napiszę od razu co o tym myślę. Sam zarys scenariusz nie jest taki głupi… wiecie o co chodzi. Idzie dwóch kumpli na przerwie między lekcjami i jeden opowiada, że ma pomysł na film. Drugi słucha z zainteresowaniem. Będzie spisek, terroryści, przemyt broni, a Seagal uratuje świat. No… całkiem spoko. Problem powstał kiedy pomysł się rozwinął i zaczął być po prostu durny. Zresztą reżyseria tak samo, przyśpieszane ujęcia, Seagal w żółtym samochodzie, specjalista od drona… ja pierniczę. To ryje psychikę bez dwóch zdań. Montaż, muzyka… i jeszcze nasz główny bohater w scenie miłosnej.
Widzowie zostali znowu oszukani.
Tego nie da się inaczej skomentować. To jest gniot zrealizowany w Rumuni, tylko po to, żeby zarobić trochę pieniążków. Oczywiście Steven jest również producentem “Śmiertelnej Rozgrywki”. Budżet wynosi $10 milionów, a wygląda jakby cały ten syf robili amatorzy. Gdzie lądują pieniądze od inwestorów? W kieszeni producenta. Taki biznes, tylko my widzowie jesteśmy robieni w sami wiecie co po całości. Jedynym plusem tego tytułu jest udział Russella Wonga (lubiłem serial, w którym wystąpił – “Więzy Krwi”). Facet po prostu dobrze wygląda i się prezentuje jak trzeba. W kontraście do głównego bohatera to naprawdę zaleta. No dobra i jeszcze mały making-off podczas napisów końcowych. To takie oczko w stronę widza. Coś na zasadzie – dałeś się wydymać, więc masz w nagrodę mordę Seagala na planie.

Nie chce mi się więcej pisać o tej produkcji. Jestem wkurzony. Nawet Waxman potrafił zrobić średni film (przykład: “Człowiek Zasad“), tutaj obaj polecieli po całości. Czuję się jako fan oszukiwany regularnie. Dobrą robotę to robi specjalista od Photoshopa i okładek, żeby sprzedać dany tytuł. Walić to. Nie polecam, omijajcie tą szmirę szerokim łukiem.
Ocena: 2/10