Początek lat 90-tych, a zwłaszcza rok 1993 był przepełniony premierami filmów z gatunku sztuk walki. 5 maja tego właśnie roku w USA miał premierę tytuł, który mocno utkwił w świadomości fanów porządnego tłuczenia się po ryjach. “Shootfighter: Fight To The Death”, bo tak brzmi oryginalna nazwa to produkcja, która należy do pozycji obowiązkowych, pomimo tego, że nie była tak popularna jak chociażby “Krwawy Sport” (1988) z Jean-Claude Van Damme. Jestem przekonany, że gdyby ten film zawitał w kinach, a nie tylko na rynku video to sporo by namieszał. Moim zdaniem przetrwał próbę czasu i pomimo upływu lat zasługuje na największą uwagę, ma też miejsce pośród “najważniejszych” amerykańskich filmów karate.
“Shootfighter” rozwalił system.
W Polsce “Shootfighter” wyszedł również pod dwoma innymi tytułami, mianowicie “Na Śmierć i Życie” oraz “Współczesny Gladiator”. Ciężko szukać wypożyczalni kaset wideo, która nie miała tego sztosiwa w swoim katalogu. Dlatego w naszym kraju – trzeba powiedzieć jasno – do filmu ludzie mają sentyment. I ja również go mam, chociaż przyznam szczerze – też o nim niestety lekko mówiąc zapomniałem. Dlatego zrobienie sobie ponownego wieczoru z “Shootfighterem” było niesamowitym powrotem do przeszłości. Po obejrzeniu jako “dorosły” mam takie same odczucia jak kiedyś za małolata. To porządny kawał kina, gdzie krew się leje i brutalność sięga zenitu.
Co ciekawe, mało kto mógłby pomyśleć, że powstanie z tego filmu “coś więcej” niż sezonowiec. Scenariusz napisali: Judd Lynn, Larry Felix Jr. i Peter Shaner. Do tego do projektu został zaangażowany jako reżyser Pat Alan. Firma, która zajmowała się produkcją to ANA Productions. I uwierzcie, czy nie… ale wszystkie te rzeczy łączy jeden mianownik. Ci ludzie nie mieli doświadczenia w dużych produkcjach filmowych, to debiutanci. Tym bardziej jestem zdziwiony, że to wszystko wyszło. Możliwe, że tylko oni wierzyli w “Shootfightera” zanim jeszcze powstał. Wielki szacunek, bo film na każdym etapie jest zrobiony profesjonalnie. A to właśnie powyższe nazwiska za to odpowiadają, szacunek. Bardzo ubolewam, że Ci ludzie nie poszli za ciosem. Oczywiście zrobili sequel… ale właściwie nic poza tym. A tak wiele mogli by wnieść do tego gatunku.
Bolo Yeung i inni wojownicy.
Sama produkcja, fabuła, czy reżyseria to jednak nie wszystko. Postawiono mocno na obsadę i z pełną odpowiedzialnością napisze – trafili w dziesiątkę. Mamy tutaj Bolo Yeunga z “Wejścia Smoka” (1973) w pozytywnej odsłonie, mamy Martina Kove i Williama Zabkę z oryginalnego “Karate Kid” oraz serialu “Cobra Kai”. Do jednej z tytułowych ról został też przydzielony Michael Bernardo (“Pazur Tygrysa“), mamy również okazję zobaczyć Johna Barretta (“Amerykański Kickboxer”) – przyjaciela i ucznia Chucka Norrisa. Oprócz tego jest George Cheung (“Liberator”), Roger Yuan (“Uliczny Wojownik“), Gerald Okamura (“Starcie w Japońskiej Dzielnicy”) czy kryminalista i brutal Joe Son. Nie zabrakło też prawdziwej legendy karate, którym jest Fumio Demura.
Patrząc na te nazwiska trzeba jasno przyznać, że obsada jest znakomita. Jak dodamy do tego sprawną pracę kamery, zróżnicowane style walk, dobrze zrealizowaną choreografię i masakryczną brutalność (tutaj się serca wyrywa ręką) to wychodzi deser dla maniaków filmowych. Tutaj nawet montaż jest na odpowiednim poziomie, przyjemne dla oka kadry i muzyka. Bolo Yeung prezentuje się na ekranie wyśmienicie, chyba najlepiej w karierze, podobnie zresztą Martin Kove, który jako Lee gra niezłego świrusa. Widać, że postawiono tutaj mocno na dodanie porządnej pikanterii. Jakby można było opisać “Shootfightera”? Film turniejowy, nielegalne walki, ostra bitka i krwawa jatka w klatkach.
Podsumowując. Kto jeszcze nie widział “Współczesnego Gladiatora” to niech nadrabia zaległości tak szybko jak to możliwe. Nie widzę tutaj słabych punktów, jako fan bawiłem się świetnie. Cała produkcja wygląda tak jakby była zrealizowana od serca – przez fanów, którzy ją dopieścili tak mocno jak to było możliwe. Film przetrwał, ma to “coś”, co powoduje, że chce się do niego wracać. Polecam każdemu, to jeden z lepszych filmów karate i najlepsza rola Bolo Yeunga od czasu “Enter The Dragon” (1973), “Bloodsport” (1988) i “Tiger Claws” (1991).
Ocena: 8,5/10