W porównaniu do początku lat 90-tych można powiedzieć, że filmów sztuk walki wychodzi dość mało. A takich, które zasługują na uwagę – jeszcze mniej. Z pewnością na ratunek miał przyjść nowy film Jesse V. Johnsona o tytule “Potrójne Zagrożenie”. Obsada pełna gwiazd mordobicia i zapowiedzi, że jest to najbardziej oczekiwany film akcji roku, faktycznie go takim uczyniły. Miał być to murowany hicior właśnie z uwagi na nazwiska, więc zasiadłem przed ekran. Nawet nie daliście mi innego wyjścia, bo dostałem od Was mnóstwo wiadomości odnośnie tej produkcji. Siedziałem, oglądałem… w międzyczasie zrobiłem sobie kawę i nawet nie wciskałem pauzy. Czułem więcej frustracji niż podziwu, czy zachwytu. Zawiodłem się. Ludzie odpowiedzialni za film nie wiedzieli za bardzo jak się za niego wziąć i wyszedł średniak. Niestety, ale to nie jest Sylvester Stallone i jego “Niezniszczalni” (2010).
Gwiazdy w obsadzie i zmarnowany potencjał.
Jesse V. Johnson współpracował już kilkukrotnie ze Scottem Adkinsem, między innymi przy “Wściekłym Psie” (2017), który był dobrym filmem. Mając jedną gwiazdę w obsadzie można w stu procentach wyeksponować jej umiejętności i zalety, pokazać bohatera. Adkins ma charyzmę i dobrą prezencję. I to właśnie on jest najmocniejszym ogniwem w nowej produkcji i mam wrażenie, że pokazał się z najlepszej strony. Idąc tropem amerykańskiej obsady, drugim gościem jest Michael Jai White. Bardzo go lubię, ale tutaj usunął się mocno w cień, nawet nie miał za bardzo jak pokazać swoich umiejętności w dziedzinie sztuk walki. Wcześniej współpracował z Adkinsem przy “Uniwersalnym Żołnierzu: Powrocie” (1999). Pewnie stąd jego filmowe nazwisko – Devereaux. To takie luźne nawiązanie, wspomnienie.
Z drugiej strony mamy obsadę azjatycką. Przede wszystkim na słowo uznania za sekwencje finałowej walki zasługuje Tony Jaa, który zaprezentował się w niej dobrze. Niestety inne sceny nie były tak widowiskowe i oglądając je miałem jedną myśl… “Yuen Biao i Sammo Hung robili to lepiej 40 lat temu…”. Niestety Jaa wypada jak flaki z olejem w scenach, w których nie walczy. Aż ciężko się na to patrzy, o jakimkolwiek aktorstwie nie ma co mówić, o charakterze też nie, jest po prostu lipa trudna do zniesienia. Przeciwnie ma się sprawa z Iko Uwaisem, który widać, że ma charyzmę, niestety nie znalazło się już odpowiednio dużo miejsca w filmie, żeby pokazał swoje umiejętności. A wielka szkoda, bo facet zdecydowanie je ma. Szkoda też, że nie pokazano więcej. Kolejnym gwiazdorem filmu jest Tiger Chen. Nic o nim nie napiszę, bo nie ma co. Mam poczucie, że można było z tego filmu naprawdę zrobić hit, ale nie wykorzystano potencjału chociażby tych sztuk walki jak już piszę o widowiskowości. A miał to być najmocniejszy punkt.
Słaby scenariusz “Potrójnego Zagrożenia”.
Winny jest scenariusz, nie będę tutaj streszczał fabuły, ale w pewnych momentach tak zalatuje saharą, że naprawdę odechciewa się na to patrzeć. Zresztą oglądanie filmów, w których ktoś do kogoś strzela przez 10 minut, a ja nie wiem po co zwyczajnie mnie drażni. Nie lubię jak reżyser robi ze mnie półmózga, który bez żadnego związku emocjonalnego z historią ma się zachwycać scenami walk, czy strzelaninami. Gdyby mądrzy ludzie się wzięli za produkcję to wyszło by dobrze, ale niestety użyto wszystkich możliwych “złych” nawyków, żeby zarobić. Coś na zasadzie – zróbcie tak, że mamy obsadę gwiazd, mają się bić i strzelać, ma być dużo akcji, to ludzie to kupią. A cała reszta, czy jakakolwiek głębia to już chuj… nie ważne.
Udźwiękowienie produkcji jest dobre, montaż też, chociaż gdakanie azjatyckich aktorów po angielsku jest trudne do słuchania. Film uważam za średni i nie robią na mnie wrażenia nazwiska. Wolę zobaczyć jeden dobry tytuł z którymś z tych aktorów niż z całą plejadą. Bardziej mnie wciągnęła “Ciężka Próba” (2018) z Michaelem Jai Whitem niż “Potrójne Zagrożenie”. Możecie zobaczyć jak Was to ciekawi, ale nie musicie. Jest dużo lepszych filmów z lat 80-tych i 90-tych wartych nadrobienia lub przypomnienia.
Ocena: 5,5/10