Po kwietniowej premierze filmu “The Quest” w 1996 roku wszyscy fani kina kopanego byli usatysfakcjonowani nowym widowiskiem i debiutem reżyserskim Jean-Claude Van Damme’a. Mimo tego, że sukces kasowy filmu nie był spektakularny, to produkcja utkwiła w pamięci widzów. Nie pozostało nic, tylko czekać na więcej… kilka miesięcy później swoją premierę miał film Ringo Lama pod tytułem “Maksimum Ryzyka” (“Maximum Risk”). Jest to kolejna współpraca belga z azjatyckim reżyserem po bardzo udanym “Nieuchwytnym Celu” reżyserii Johna Woo z 1993 roku. Niestety tym razem coś poszło nie tak i po raz pierwszy mogliśmy poczuć lekki powiew drugo ligowej produkcji, co nie znaczy, że to tytuł słaby.
Imponujący tytuł i Ringo Lam jako reżyser.
Film pierwotnie nosił nazwę “The Exchange”, później Sony stwierdziło, ze warto użyć czegoś bardziej chwytliwego, po czym wybrano “Bloodstone”. Pod takim tytułem ukazały się pierwsze publikacje, po czym stwierdzono, że nie jest to zbyt ekscytujące jak na mocny film akcji. Ostatecznie na ekrany kinowe film trafił jako “Maksimum Ryzyka”. Nie oceniam tutaj marketingu, a do nazwy się przyzwyczaiłem, więc jest jak jest.
Za scenariusz odpowiada Larry Ferguson i nie jest to jakiś no-name. Facet napisał tekst do takich hitów jak “Nieśmiertelny” (1986) z Christopherem Lambertem, “Gliniarz z Beverly Hills 2” (1987) z Eddie Murphym, czy “Polowanie Na Czerwony Październik” (1990) z Sean’em Connerym. Imponujące? Na pewno na tyle, że raczej znacie te filmy. Do tego za stołkiem reżyserskim Ringo Lam, który miał już na koncie między innymi takie tytuły jak “Płonące Miasto” (1987) z Chow-Yun Fatem, czy “Bliźniacze Smoki” (1992) z Jackie Chanem.
“Maksimum Ryzyka” – oklepana tematyka.
Właściwie można powiedzieć, że wszystko gra tak jak trzeba, ale przejdźmy do samej fabuły. Jean-Claude Van Damme dowiaduje się, że ma brata bliźniaka, po tym jak ten zostaje znaleziony martwy we Francji. Okazuje się, że ten brat go szukał, więc Van Damme leci do Stanów, żeby rozwiązać zagadkę. Oczywiście pojawia się rosyjska mafia, a w grube sprawy wmieszane jest FBI… No i tutaj można by powiedzieć, że wszystko jest fajnie, no ale nie jest.

Widziałem “Maksimum Ryzyka” kilka dni temu, ponowiłem seans po wielu latach – nie pamiętałem o co chodziło w tej produkcji. Powiem Wam szczerze – za kilka miesięcy tez nie będę pamiętał… i to nie moja wina. B-klasowych historii o rosyjskiej mafii, narkotykach, czy cholera wie czym jest tyle, że aż rzygać się chce i nie ma się ochoty tego oglądać… chyba, że jest to wyjątkowo dobre, a “Maximum Risk” takie nie jest. Czas ten film zjadł… jest taki jak reszta. Niczym się nie wyróżnia.
John Woo wyciągnął więcej z Van Damme’a.
Na uwagę na pewno zasługują sceny akcji i mordobicia, których kilka jest i są przyzwoite, ale jak to się ma do tego co stworzył John Woo na planie “Nieuchwytnego Celu”? No przyznajmy szczerze… nie ma podejścia. Powiedziałbym, że pierwsza współpraca Jean-Claude Van Damme z Ring Lamem była średnia z plusem, na szczęście później było o wiele lepiej… no ale te lepsze filmy już nie zobaczyły dużych ekranów, a szkoda. Film był realizowany w Kanadzie, USA i we Francji, także belg mógł się po raz pierwszy w swojej hollywoodzkiej karierze udać w rodzinne strony.
Podsumuję “Maximum Risk” następująco. W czasie swojej premiery była to solidna produkcja, która niestety z czasem straciła swoje atuty. Diabeł tkwi w szczegółach, w tym filmie po raz pierwszy można było zwrócić uwagę na to, że dubler Van Damme’a ma ręce pełne roboty. Do tego ta Francja… i oklepane tematy, historie. Nie mówiąc o tym, że rodzi się podczas seansu pytanie… czy to czasem nie kolejne “Podwójne Uderzenie“? To już nie jest ten Van Damme, tutaj się zaczęło coś źle dziać… jak to napisałem wcześniej, poczułem powiew drugiej ligi. Oczywiście polecam, ale tylko fanom akcji.
Ocena: 5,5/10
