Słowo “klasyk” zazwyczaj kojarzy mi się ze starymi tytułami, które przetrwały próbę czasu, które były przełomowe lub mocno utkwiły w sercach fanów. Zdarza się, że klasykiem zostaje film niedoceniony przez krytykę. W 1973 roku premierę miało “Wejście Smoka” (“Enter The Dragon”) z Bruce Lee, a w 1988 roku wyszedł “Krwawy Sport” (“Bloodsport”) z Jean-Claude Van Damme i to najbardziej symboliczne tytuły, które wpłynęły na rozwój gatunku. Poza nimi znajdziemy jeszcze przynajmniej kilka, może kilkanaście ważnych filmów, klasyków. Problem w tym, że po roku 2000 wraz z upadkiem rynku VHS coś legło w gruzach. Na szczęście w 2008 roku powstał film pod tytułem “Ip Man”, który ożywił legendę nauczyciela Bruce’a Lee i moim zdaniem wpisał się na stałe do galerii najważniejszych pozycji z pod znaku sztuk walki.
Pomysł na biografię. Donnie Yen i Wilson Yip.
Już w 1997 roku pojawił się pomysł na stworzenie filmu opartego o życie Ip Mana. Jego autorami byli Jeffrey Lau (“Kiedy Łzy Przeminą”, 1988) oraz Corey Yuen (“Bez Odwrotu“, 1985). Kontrakt na rolę główną podpisał Donnie Yen, a w rolę ucznia mistrza – Bruce’a Lee miał wcielić się Stephen Chow (“Kung Fu Szał”, 2004). Firma produkcyjna Paragon Films Ltd. upadła, a wraz z nią wszystkie plany związane z tym projektem.
Kilka lat później do akcji wkroczył Raymond Wong. Jest to postać bardzo ważna, to jeden z najbardziej wpływowych producentów filmowych w Hong Kongu. Pod jego skrzydłami swoje kariery rozwijali tacy reżyserzy jak John Woo, Ringo Lam, czy Tsui Hark. Wong wziął się za “Ip Mana” i do napisania scenariusza zaangażował swojego syna Edmonda Wonga. Tak się akurat składało, że w tym czasie obaj Panowie mocno współpracowali z Donnie Yenem i reżyserem Wilsonem Yipem. Taką ekipą zrobili razem trzy filmy, rok po roku, które miały międzynarodową dystrybucję – “Strefa Śmierci” (2005), “Brama Tygrysa i Smoka” (2006) oraz “Bezwzględna Gra” (2007). Raymond postanowił skupić wszystkie siły i zaangażować je w “Ip Mana”. To była już zgrana drużyna, mając fundament – dobierano później kolejnych aktorów, zbieranie obsady trwało prawie 3 miesiące. Ekipa jeździła do Foshan, żeby zapoznać się z miejscami, gdzie żył mistrz Ip. Postanowiono zrealizować zdjęcia w Szanghaju i tam nadać nowe życie tej miejscowości, tworząc scenografie w stylu lat 30-tych poprzedniego wieku, odwzorowując każdy szczegół.
Zaangażowanie w produkcję, legenda mistrza.
Zdjęcia rozpoczęły się w marcu 2008 roku, a zakończyły w sierpniu. Pięć miesięcy na planie musiało zaowocować i pokazuje jak poważnie cała ekipa potraktowała ten projekt. W dzisiejszych czasach Steven Seagal, czy Jean-Claude Van Damme pojawią się na planie na kilka dni, tydzień, czasami dwa tygodnie, a potem montażyści robią wszystko, żeby produkcja była do obejrzenia. Dlatego z miejsca można napisać, że dobry film charakteryzuje to, że poświęcono mu dużo czasu i zaangażowania ludzi pełnych pasji… no i przede wszystkim dobrej organizacji. Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy obejrzałem “Ip Mana”, ale na pewno nie było to od razu po premierze. Poczta pantoflowa i opinie w internecie sprawiły, że film docierał do coraz większej liczby odbiorców, w końcu i do mnie. Legenda mistrza Ip Mana obiegła cały świat niczym rosnąca lawina śnieżna. Do tej pory widziałem tą produkcję już kilka razy i za każdym z nich robi na mnie tak samo dobre wrażenie. To klasyk bez dwóch zdań i jeden z najlepszych filmów sztuk walki w historii.
Moim zdaniem producenci wygrali już na starcie podejmując się biografii Ip Mana. Pomyślcie sami, Bruce Lee jest legendą, którą zna cały świat, powstało o nim mnóstwo filmów dokumentalnych. Dla wielu jest niepokonany i nieśmiertelny, to ikona. I teraz okazuje się, że wychodzi film o jego nauczycielu, o człowieku, który go wszystkiego nauczył, a o którym prawie nic nie wiadomo. Postać owiana tajemnicą, już tutaj budzi się ogromne zainteresowanie ze strony widzów. Kim jest facet, który trenował Bruce’a Lee? I ten znak zapytania jest pięknym punktem wejścia w świetną opowieść o człowieku, który w życiu kierował się najważniejszymi wartościami.
Tworzenie klasyka. Genialny Sammo Hung.
“Ip Man” już od pierwszych minut wygląda na wysokobudżetową produkcję, a zaznaczę, że przeznaczono na ten tytuł niecałe $12 milionów. Czyli jest to tak naprawdę niskobudżetowa produkcja, za taką kasę robi filmy między innymi wyżej wspomniany Van Damme, czy Seagal. Da się zrobić to porządnie? Da się. Ujęcia są przepiękne, prowadzenie kamery też, robota operatorska wykonana z dbałością o każde ujęcie, a odwzorowanie Foshan z tamtych lat wyszło majestatycznie. Obraz po prostu jest przyjemny w odbiorze, to co widzimy na ekranie było dobrze zaplanowane i jako widzowie otrzymujemy to co otrzymać mieliśmy w zamyśle Wilsona Yip’a. Tylko… czym byłyby same ujęcia bez sztuk walki w filmie sztuk walki?
To co tutaj się dzieje w choreografii pojedynków robi ogromne wrażenie. Przez tyle lat oglądania filmów z tego gatunku widziałem pojedynki kickboxerskie, karate, widowiskowe taekwondo, uliczne bijatyki, kung fu, czy mieszane style… ale nigdy nie widziałem na ekranie Wing Chun. I dochodzę do jednego wniosku, te matematycznie wymierzane ciosy w ogromnej ilości z perfekcyjną precyzją robią swoją robotę tak, że kopara opada i trzeba zbierać zęby z ziemi. To jaką pracę wykonał Donnie Yen przygotowując się do roli pod okiem syna prawdziwego Ip Mana to jest mistrzostwo. 9 miesięcy mocnych treningów przed rozpoczęciem zdjęć. Rozumiecie zaangażowanie? 9 miesięcy + 5 filmowania + post-produkcja + marketing, prawie dwa lata poświęcone na 1 film. To się nazywa zaangażowanie i ciężka praca. A kto zajmował się choreografią w “Ip Manie”? Nie kto inny jak Sammo Hung, nie było lepszej osoby na zajęcia stanowiska reżysera akcji. Pojedynki są widowiskowe, dynamiczne, sama przyjemność z oglądania. To autentyczna “sztuka” walki.
Edmond Wong wraz z Tai Lee Chanem pisząc scenariusz zawarli w nim też sporą dawką dramatu, którą pięknie ubrał w muzykę Kenji Kawi (japoński kompozytor znany między innymi z serii “The Ring”). Mistrz Ip nie miał łatwego życia, zresztą nikt w Foshan nie miał, ponieważ wybuchła wojna, a miasto to trafiło pod japońską okupację. Nauczyciel musiał ciężko pracować, żeby jego rodzina dosłownie miała co jeść. Co prawda cała opowieść została ubarwiona i nie zgadza się w 100% z wątkami historycznymi, ale zrobiono co można, żeby być blisko prawdy. Przyznam szczerze, że mi to nie przeszkadza. A pojedynek Donnie Yena z kilkoma japońskimi przeciwnikami to zdecydowanie jedna z najbardziej emocjonalnych sekwencji sztuk walki jakie zostały kiedykolwiek zrealizowane.
Jeden z najmocniejszych tytułów gatunku.
Warto wspomnieć o wspaniałych umiejętnościach innych wojowników, którzy wystąpili w tym filmie. Szczególne wrażenie zrobił na mnie charyzmatyczny Siu Wong Fan (“Projekt S”, 1993), czy Hiroyuki Ikeuchi w roli Miury. Dodam oczywiście, że sam Donnie Yen świetnie spisuje się też jako aktor. Na brawa zasługuje również Ka Fai Cheung (“Szybszy Od Błyskawicy”, 1995), który w pojedynkę zajmował się montażem całego filmu.
“Ip Man” to zdecydowanie jeden z najbardziej inspirujących tytułów filmowych bez podziału na gatunek. Jest to klasyk sztuk walki z miejsca. Wspaniała historia. W 2009 roku został nominowany prawie w każdej kategorii przez Hong Kong Film Awards. Wygrał w kategorii Najlepszy Film oraz Najlepsza Choreografia. To pozycja obowiązkowa dla każdego kinomana.
Ocena: 10/10